SEZON 2011

13 czerwiec 2011 155km


DS

Poranek pogodny, humory dopisują. Poranne śniadanie to znowu czereśnie zrywane z przydrożnych drzew. Do granicy w Backim Bregu był rzut beretem. Przedtem w przygranicznym sklepie wykupujemy zapasy Coca coli i batonów, wydając nie potrzebne już forinty. Nie było trudności z jej przekroczeniem, nic jednak pogranicznik serbski nie zająknął się o konieczności meldunku, którego niespodziewanie chcieli przy opuszczeniu kraju. Pierwszy raz byłem w Serbii. Nauczyłem się poznawać dostatek narodu po jeżdżących po szosach samochodach. Mnóstwo wiekowych Moskwiczów, świadczy o niezbyt zamożności tej nacji. Kierujemy się na Sombor, pora w kantorze wymienić euro na dinary. Dalsza trasa wiedzie wiejskimi krajobrazami, dookoła nas płaska równina, następnie znowu wjeżdżamy na wał przeciwpowodziowy.
cx
Upał się wzmaga, przed Apatin natrafiamy na plaże. Pora odpocząć i się schłodzić. Leon wykonuje rytualną kąpiel w dunaju, przez chwilę walczy z silnym nurtem rzeki. Po odpoczynku pora ruszać dalej. Zamarzły mi się obiad, więc szukamy knajpy w miasteczku Bać, jednak nic godnego nie było uwagi. Robimy zakupy w sklepiku i sjestę robimy na przystanku autobusowym. Zaczyna szarzeć, rozglądamy się po okolicy. Jedynym dobrym miejscem były krzaki przy drodze, które skutecznie nas maskowały, a ruch na niej był znikomy.


14 czerwiec 2011 158km

DS

Zapowiada się kolejny piękny dzień. Podróżujemy wzdłuż dunaju po wałach przeciwpowodziowych. Mijamy miejsca, w których aż gęsto od wędkarzy. Nad brzegiem pełno daczy wzniesionych na wysokich słupach, zabezpieczenie przed powodzią. W pewnym momencie ścieżka jest gęsto zarośnięta krzakami. Chyba nikt tędy nie jedzie na rowerze, tylko dzielni zabrzanie. Nas jednak nic nie zraża, dzielnie się przedzieramy przez gęstwinę pomimo jucznych rowerów. W Celarevie robimy pauzę na posiłek. Mija nas grupa rowerzystów, jak się okazuje z Nowej Zelandii, podróżują i zwiedzają. W Nowym Sadzie przejeżdżamy na lewy brzeg rzeki. Wkrótce wspinaczka na wysokość 265m, nie dużo, ale Fruska Góra dała mi się we znaki, bo dawno nie było podjazdów. Rekompensatą były liczne drzewka czereśni przy drodze, gdzie za darmo znowu napełniliśmy brzuchy. Upał i ruch robił się coraz większy. Zatrzymaliśmy się przy przydrożnym źródle, zmoczyłem całą koszulkę dla ochłody, przy okazji golenie zarostu. Wjazd do Belgradu bocznymi uliczkami, a następnie szerokim bulwarem pełnym ludzi. Wchodzimy na most, gdzie jest winda do zjazdu w dół, prosto na bulwar po drugiej stronie, oczywiście skorzystaliśmy, bo rowery się mieściły. Gps wariuje, jak to w mieście, oznakowania trasy we wszystkie strony, trochę się pogubiłem. Strzałki prowadzą nas na prom, małe stateczki, rowery się mieszczą. Po przeprawie na drugi brzeg, dostajemy się na szeroką ścieżkę rowerową pełna rowerzystów. Zaczynamy się ścigać z resztą. Jedziemy koło 30km/h, ale po 12 km droga się kończy. - "Coś nie tak myślę, chyba wtopa".
cx
Studiujemy mapę. Napotkany rowerzysta pyta, co się stało. Łamaną angielszczyzną jakoś się dogadujemy. Okazało się, że pomyliliśmy rzeki, ta, nad którą jesteśmy to Sawa. Postanowiliśmy przerwać dalsze podróżowanie. Po krótkich poszukiwaniach wybraliśmy krzaki nad dunajem, gdzie założyliśmy kolejne obozowisko. W nocy słychać były szum wielkiego miasta.


15 czerwiec 2011 131km

DS

Tradycyjnie przed szósta rano jesteśmy już na trasie. Wracamy tą sama drogą w kierunku Belgradu, tym razem zupełnie pustą z powodu wczesnej godziny. Prom sobie odpuszczamy i jedziemy dalej w kierunku najbliższego mostu. Po drodze atakują nas psy, nie po raz pierwszy podczas tej wyprawy. Wbijamy się w miasto, duży ruch, w dodatku trzeba się ostro wspinać. Belgrad położony jest na wzniesieniu. W centrum mijamy ruiny budynku, zniszczenia wojenne - pozostawione dla pamięci i potomności. Małe zakupy pod bacznym okiem obsługi, chyba nie wzbudzamy zaufania, nie wiem, czemu. Następuje przyjemny zjazd, nawet most Puncewcvicki jest nachylony. Pod nami wreszcie dunaj, który zdradziecko nas zostawił, a podszyła się pod niego Sawa. Wkrótce znów jesteśmy na naszych ulubionych wałach, jest pusto cicho i przyjemnie, wszystko wróciło do normy po chwilowych perturbacjach. Podróżujemy zupełnym odludziem. Tutaj następuje pierwsza poważniejsza awaria. Leonowi pęka śruba mocująca siodełko. Jednak nie na darmo zapalałem świeczkę w intencji wyprawy. Na tym odludziu cudownie pojawia się z nikąd chłopak. Jak zwykle dogadujemy się, choć nie pamiętam jak? Jedziemy za nim, bo nie daleko jego wujek ma gospodarstwo. Wkrótce na podwórku odbywa się naprawa, gospodarz wyciąga wszystkie dostępne śruby. Operacja się powiodła, nic nie chcieli, tylko papierosy, których nie mieliśmy. Bardzo sympatyczni ludzie, zresztą tak jak na całym świecie, gdzie pomaga się podróżnym. Celem na dzisiaj to Stara Polanka, gdzie jest prom na drugą stronę rzeki. Byliśmy dwie godziny przed planowanym odjazdem. Dojechał do nas Norweg na rowerze, jadący do Istambułu. Jak zwykle toczyła się rozmowa, jakoś kaleczyłem, ale dawałem rade. Bagaż miał minimalny, spał tylko w hotelach. Na pytanie ile nas kosztuje ta wyprawa, usłyszał, że około 300 euro. Odpowiedział, że tyle to wydaje w jeden dzień.
cx
Prom w końcu odbił, cena za bilet do przejęcia. Po drugiej stronie w miasteczku Pam oponujemy sklep, oczywiście kupiłem browar. Jako, że było już późno zaraz za ta miejscowością, za kępą krzaków zajmujemy miejsce będące chwilowo naszym domem.


16 czerwiec 2011 161km

DS

Dzisiejszy dzień to przejazd jednym z najbardziej malowniczych odcinków trasy. W miasteczku Golubac robimy zakupy i jemy obfite śniadanie na ławce przy bulwarze. Na trasie pokazuje się twierdza zwana Cuppae podczas rzymskich i wczesnego czasów bizantyjskich. Znajduje się na prawej stronie dunaju, to tylko cztery kilometry w dół rzeki od współczesnego Golubac. Twierdza została prawdopodobnie zbudowana w 14 wieku. cx
Przed nami niezłe górki. Miroč to atrakcyjny masyw górski ciągnący się wzdłuż dunaju, który składa się z kilku dużych i małych szczytów. Atrakcyjne kamieniste odcinki, punkty widokowe, bogata i różnorodna flora i fauna, były dostatecznym powodem, żeby ten obszar został uznany za rezerwat w Parku Narodowym. Wspinaczka na wzniesienie 270m obfituje w przepiękne widoki, aż dziw bierze, że rzeka znalazła sobie miejsce, żeby płynąć między skałami. Leon poczekał na mnie na górce i pomknęliśmy w dół.
cx
Droga wiodła potem już po równinie, przy brzegu rzeki. Mijamy elektrownie wodna Djerdap w Kladowie. Nocleg standardowo w krzakach, ale nie mogę sobie go dokładnie przypomnieć, chyba byłem zmordowany podjazdami i upałem.



View from Ploce at Miroc mountain in Djerdap national park in Europe