SEZON 2011

Pomysł ekspedycji powstał rok wcześniej, kiedy to podróżowaliśmy na rowerach w kierunku Chorwacji. Trasa zahaczyła o dunaj. Tutaj na ścieżce rowerowej wzdłuż rzeki, spotkaliśmy dwóch Niemców, którzy jechali do jej ujścia w Morzu Czarnym.
cx
"Fajny pomysł" – pomyślałem i już rok później w dwuosobowym składzie spełniałem swe marzenia. Przygodę zaczęliśmy od Wiednia, gdzie po raz pierwszy dotarliśmy nad brzeg dunaju. Żeby tam jednak dotrzeć potrzebowaliśmy dwóch dni na dojazd z Zabrza.


7 czerwiec 2011 ZABRZE 149 km

Wyruszyliśmy z przed kopalni "Makoszowy" w Zabrzu, to tradycyjne już miejsce startu naszych wypraw rowerowych. W porównaniu do roku ubiegłego skład dosyć okrojony, bo tylko dwuosobowy. Towarzyszył mi Leon, wielokrotny uczestnik podróżowania z sakwami po Europie.


Do granicy z Czechami jechaliśmy głównymi drogami, aby jak najszybciej pokonać ten odcinek. Pierwszy postój i odpoczynek, tak jak przed rokiem odbył się na rynku w Cieszynie. Po krótkiej sesji zdjęciowej opuszczamy miasto i wjeżdżamy na malowniczą rowerową trasę, znalezioną w Internecie. Chciałem ominąć ruchliwe drogi i wybrałem ścieżkę rowerową biegnącą równolegle, jak się okazała bardzo pofałdowaną. Jechaliśmy wąskimi asfaltowymi dróżkami, podziwiając uroki pejzażu. Przy trasie było miejsce wypoczynkowe z rozległym widokiem na okolice, gdzie zrobiliśmy kolejną przerwę.
cx
Ruszyliśmy dalej, niestety i tak za miejscowością Frydek Mistek dostajemy się na ruchliwą drogę E462. Upał, ruch i duży kurz skutecznie utrudnia poruszanie się. Na domiar złego przed miejscowością Nowy Jicin na wysokości wioski Libhost pokazuje się znak zakazu jazdy rowerów. Zjeżdżamy w boczną drogę. Patrzę na mapę - jak tu wybrnąć, ale nie ma tutaj żadnej alternatywnej drogi. Teraz w domu na mapie widzę, że była. Przez chwilę jedziemy ścieżką równoległą do poprzedniej drogi, ale w kierunku przeciwnym. Pokazuje się polna dróżka i wjeżdżamy na nią, niestety po poru kilometrach się kończy. Pieszo, przez pole pchamy rowery około 300m do drogi 4822, którą wypatrzyłem na Gipsie. Prowadzi przez park krajobrazowy, nie ma zupełnie ruchu, znowu dzień staje się przyjemny dla rowerzysty. Wspinamy się na ostrą górkę w miejscowości Stramberg, bardzo urokliwe miasteczko z górującym nad wszystkim na wysokiej skale zamkiem. Byłem już porządnie zmordowany i zatrzymaliśmy się przed sklepem, aby się orzeźwić i wzmocnić. Leon pożyczył mi korony.
cx
Zbliża się wieczór, mijamy po lewej małe jeziorko Kacabaja, chwila namysłu i postanawiamy zawrócić i spróbować tutaj przenocować, bo na liczniku już 150 km.
cx
Obok jest lasek, gdzie szybko wypatrzyłem miejsca na namioty. Jest tez potoczek z zimną wodą, można się odświeżyć. Gotuje sobie zupkę i zasypiam twardym snem.


8 czerwiec 2011 169km

DS

Zbieramy się wcześnie rano. Pogoda się zepsuła, dużo chmur. Mkniemy do przodu. Przy drodze pokazują się szpalery drzew czereśniowych, więc odbyła się solidna przerwa, napełniamy brzuchy soczystymi owocami i plujemy dookoła pestkami. To nasze pierwsze śniadanie i test żołądków. Czeskie kopce znakomicie dają się we znaki, ale dajemy radę. Ruch umiarkowany, drogi wyśmienite, znajdujemy kolejne miejsce wypoczynkowe z ławeczka i stołem, gdzie wyciągamy zapasy i posilamy się. Do granicy coraz bliżej. W miejscowości Breclav, tu gdzie przed rokiem wysiedliśmy z pociągu z Budapesztu, odwiedzamy "Lidl", nie mogliśmy odpuścić jak to nazywamy "shopping time". W sklepie robimy pierwsze drobne zakupy, no i zapas browaru. Nawet nie wiadomo, kiedy przekraczamy granicę – jesteśmy w Austrii w miejscowości Grosskrut.
Chmury coraz gęstsze, zaczynamy się rozglądać za miejscem na biwak, aby uciec przed deszczem, co nie przychodzi łatwo. Skręcamy z głównej drogi w pola. Zwabił nas w to miejsce widocznych z dala po prawej gęsty lasek. Na miejscu okazało się, że ogrodzony, zaliczony, jako zabytek. Na płocie wisiał "Zakaz wstępu" i kara za jego złamanie 1000 euro. W końcu wypatruję niezłe miejsce, na zrośniętej zapomnianej drodze. Obok górują nad okolica potężne wiatraki, miarowo szumią skrzydłami.
cx
Rozciągam się zmęczony na trawce i konsumuje w zadumie piwko. Nagle wiatrak przestaję się obracać, robię kolejny łyk ignorując to. Kątem oka widzę jak nagle obraca się o 180 stopni i zaczyna coraz szybciej miarowo furczeć. Podnoszę się na łokciu, aby dokładniej zobaczyć, co się dzieje i zauważam na horyzoncie potężną czarną chmurę, szybko kierująca się w naszą stronę, co potwierdzał wiatrak, który dokładnie patrzał w tamtym kierunku. Rzuciłem się do rozbicia namiotu, sielanka została przerwana. Po chwili wszystko wylądowało w namiocie i gdy zmoczyłem usta kolejnym łykiem piwa, usłyszałem pierwsze krople deszczu na poszyciu mego domku. Leon też się uwinął, więc nie zmokliśmy. Wiatr i deszcz porządnie szarpał namiotem. W nocy wiatraki pracowały, a ich szum przypominał fale morskie, tak, więc spało się wyśmienicie.


Zdjęcia z tego samego miejsca nr 1 i nr 3 w ostatnim rzedzie - widac jak zmienił sie kierunek wiatru

9 czerwiec 2011 127 km


DS

Niebo o pranku zaciągnięte szarymi chmurami. Do Wiednia pozostało niecałe 70km. Ruszamy w lekkiej mżawce, opatuleni w przeciwdeszczowe ubrania, mijamy kałuże na drodze. Humory nie dopisywały, bo wkrótce byliśmy nieźle przemoczeni, a temperatura otoczenia spadła do 10 stopni. Leon przywdział rękawice z długimi palcami, jak w zimie, a mamy przecież wakacje. Natura jednak nad nami się zlitowała i koło południa wyszło słonko. W Wiedniu odwiedziliśmy katedrę Św. Stefana. Wokół pełno turystów z całego świata. Idę do bankomatu pobrać euro, nie zabrałem ich ze sobą, a potem do banku, żeby rozmienić setki na dziesiątki. Drobne zawsze się przydadzą. Pora na dunaj, jednak Gps wariuje i trochę błądzimy w kółko, udaje się jednak po pewnym czasie dotrzeć na sławny Donauradweg. Pamiątkowe zdjęcia i przeprawa przez most Bec na drugą stronę rzeki. Tu czeka na nas asfaltowa ścieżka rowerowa, prawdziwy raj. Na trasie są pompy wodne, korzystamy i robimy gruntowna toaletę. Słonko przygrzewa coraz mocnej. Na wyznaczonym miejscu na postój, zatrzymujemy się i posilamy. Wyciągam namiot z sakwy, żeby go wysuszyć. Robi się całkiem przyjemnie. Jesteśmy jedynymi sakwiarzami na tym pięknym szlaku.
cx
Dzień szybko minął. W miejscowości Hainburg przekraczamy most i zaczynamy się rozglądać za miejscem dla naszych namiotów. Krążymy trochę po okolicy, by w końcu rozbić się na łące za kępą krzaków.


10 czerwiec 2011 149km

DS

Od Bratysławy dzieliło nas jakieś 15km. Wczesnym porankiem mogliśmy podziwiać zamek Bratysławski. Ścieżka rowerowa nie prowadzi przez centrum Bratysławy, mijamy ją bokiem. Jedziemy obok rzeki wśród licznych kawiarenek i daczy, to miejsce odpoczynku mieszczuchów. Kilometry mijają, po prawej dunaj rozlewa się szerokim korytem, słonko przygrzewa, chce się żyć. Docieramy do Komarna, tutaj zakupy w "Lidl" za euro, pora było odnowić zapasy, bo za chwilę, przez most wjedziemy na Węgry, a tam trzeba forinty, których nie mam. W Komarnie rok temu spaliśmy w hotelu, więc okolica jest znana. Pozwalam sobie na obiad w knajpie, ucinam pogawędkę z kelnerką – zazdrości nam, że mamy tyle wolnego czasu.
cx
Pod koniec dnia odbijamy z trasy w lewo, w celu poszukiwania noclegu. Było ciężko, bo pod górkę. Wokół las, ale brak dogodnego miejsca i dopiero po jakimś czasie znajdujemy ukrytą, spokojną leśną polankę.