Get Adobe Flash player

KONTAKT

an image
HURAGAN ZABRZE
CITY ZABRZE POLAND
E-mail: huraganzabrze@evbox.pl
11 CZERWCA 2009 - 26 CZERWCA 2009 >>> 1180 KM

Ranek okazuje się zachmurzony , ale bez opadów. Szybko pakujemy się i udajemy w kierunku niedalekiej granicy z Niemcami , gdzie robimy pierwszą fotkę.
Potem prosto nad morze , na plaży mało ludzi , mkniemy brzegiem morza dla sprawdzenia, czy pod obciążeniem nasze rowery dają radę. Silny wiatr w plecy znacznie pomaga w jeździe, chłopaki rozwijają zawrotne prędkości.

sa

Jest dobrze, pora na rozpoczęcie wyprawy. No to ruszamy. Rowerowym szlakiem R10 prowadzącym po obrzeżach miasta i odwiedzamy stare forty .

12 - FORT ANIOŁA

fdf

22 - FORT ZACHODNI

k

01 - LATARNIA MORSKA

02 - WSCHODNI FALOCHRON

10 - FORT WSCHODNI - GERHARDA

Przejechaliśmy promem na drugi brzeg i odwiedziliśmy najdłuższy falochron w Polsce, a następnie wdrapałem się na latarnie morską, gdzie już w pierwszy dzień wyprawy pozbyłem się z powodu silnych wiatrów swojej czapki.
Z betonowej drogi pora było skręcić w las, szlakiem prowadzącym do Międzyzdrojów. Po blisko 10 min po prawej stronie zobaczymy mały schron ze strzelnicą. Wchodził w skład polskiego 11. Batalionu Rejonu Umocnionego z lat 50. Po kolejnych 10 min na górce po prawej wyłoni się dziwna budowla - 18-metrowa betonowa wieża w kształcie dzwonu. Było to stanowisko dowodzenia baterii Göben z lat 1938-39 ukrytej 2,5 km stąd w głębi lądu. Na szczycie dzwonu znajdował się dalmierz. Załoga była w zasadzie samowystarczalna - na siedmiu piętrach wieży mieściło się stanowisko kierowania ogniem, sypialnie, generator prądu i warsztat. Niestety, trzy lata temu leśnicy wybudowali na szczycie "dzwonu" paskudną wieżę obserwacyjną, przy okazji niszcząc zabytkowy pancerz.

Leśny trakt wiódł obok opuszczonej jednostki wojskowej, gdy doszło do groźnie wyglądającego upadku przez kierownicę. Powodem był kamień, który dostał się miedzy oponę a przedni błotnik, spowodował nagłe zablokowanie koła i piękny wyrzut z siodełka Waldka. Szybko pozbierał się i oprócz stłuczeń i obdarć kolana obyło się bez poważniejszych obrażeń.

vb

Błotnik został zdemontowany i tak dojechaliśmy do mola w Międzyzdrojach. Wejście darmowe, trzeba tylko przepchać się przez gęsty tłum wczasowiczów. Potężny wiatr zerwał i oddał Bałtykowi czapkę Janka. My sami w krótkich spodenkach i rękawkach mocno kontrastowaliśmy z ciepło opatulonymi urlopowiczami. Podążając pod prąd, znajdujemy mały bar, pora na małe co nieco. Tutaj spotykamy chłopaków z Halemby ze Śląska, serdecznie się witamy. Z miasta wyjeżdżamy asfaltowa drogą, mijamy zagrodę żubrów i po pewnym czasie skręcamy w las w kierunku wzgórza widokowego Gosań. Tylko Roman wyszarpał rower po schodach i piachu. Tu także pełno turystów. Dalsze plany to latarnia Kikut. Jadąc asfaltem mijamy Wisełkę, by z pewnymi trudnościami, z powodu mknących samochodów i jakoś bardzo nieuczynnych kierowców, skręcamy boczną polna drogę, to czarny szlak pieszy. Po pewnym czasie dojeżdżając do skrzyżowania z czerwonym pieszym, skręcamy w prawo , końcówka jest naprawdę ostra, jakieś 40 m pchania rowerów stromo pod górę. Druga latarnia zdobyta. Chwila odpoczynku , następnie dalej czerwonym w kierunku Międzywodzia. W okolicach Świętoujścia wjeżdżamy na szosę 102 i rozpędzamy pociąg Huraganu , przemykamy przez Międzywodzie, zatrzymujemy się w Dziwnowie. Pora na obiad , szerokie parasole chronią nas prze nagłym deszczem.  Posiłek zjedzony , Roman zamówił pierogi, czym wzbudził powszechny podziw. Deszcz ustał, możemy ruszać dalej. Za Dziwnówkiem wjeżdżamy na leśny szlak czerwony, nareszcie pozbywamy się ruchu samochodowego. Droga prowadzi nadbrzeżem , pora podziwiać widoki. Przed nami Pobierowo. To tutaj po studiach byłem w wojsku, niestety jednostka jak wiele innych już zlikwidowana, pozostały tylko wspomnienia.
Pogoda niewyraźna, mijamy drewniane domki letniskowe ośrodka Admirał przy ulicy Karola Borka i wkrótce lądujemy w jednym z nich o wdzięcznej nazwie Kotwica. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy grać w pokera na zapałki i znowu Roman okazał się wytrawnym graczem.  Wieczorem poszliśmy na spacer i trafiliśmy do miłej knajpki z lokalnym solistą. Mimo zaawansowanego wieku, sam osobiście , na podkładach muzycznych znanych przebojów , dzielne wyśpiewywał teksty. Wzbudził tym nasz głęboki podziw, Janek nawet mu osobiście pogratulował.


13 CZERWCA 2009 70 km Pobierowo – Ustronie Morskie.


Romek rano biegał, jakby mało mu było samej jazdy na rowerze. Pogoda średnia, nadal trzymamy się czerwonego szlaku. Trzęsacz, ogrodzony metalowym płotem, robi smutne wrażenie , zupełnie inaczej wyobrażałem sobie to miejsce. Koło nas co chwila przemyka jakiś kolarz, odbywa się jakis wyścig. Janek w końcu nie wytrzymuje i obciążony sakwami próbuje gonić paru zawodników. Kiwamy z politowaniem głową i jedziemy swoim tempem. Czekamy chwile aż wróci. Na trasie kolejna trzecia latarnia w Niechorzu, znowu pamiątkowe zdjęcia. Mijamy ładne miejscowości wypoczynkowe Rewal, Niechorze i Pogorzelicę. Docieramy do sławnego szlabanu jednostki wojskowej. Chwila zastanowienia, jednostka wygląda na opuszczoną, więc przeciągamy rowery spodem. Jedziemy betonowymi płytami, a następnie droga ułożoną z kostki. Po prawej płot jednostki, więc teoretycznie nie jesteśmy na Terenia Wojskowym. Wkrótce po prawej ukazuje się brama wjazdowa do jednostki i widać żołnierzy, my jedziemy dalej prosto, ciekawe czy nas zauważyli. Po około 15 minutach docieramy do bramy , na którą się natkniemy jadąc drogą od strony Dźwirzyna.Tutaj sprawy sie skomlikowały, to juz nie szlban pod którym mozna sie prześlizgnąć. Brama okazała się zamknięta na kłódkę, dookoła płot , nie ma jak wyjść, trzeba szukać innego wyjścia. Wracamy około 800m, po prawej jest zatoczka z wyjazdem w kierunku morza. Po prawej stronie zatoczki , miedzy drzewami jest ukryta dróżka, która wyprowadzi nas na wolność. Co ciekawe nie napotykamy już na żaden płot, wyjeżdżamy na drogę prowadząca do Mrzeżyna. Tutaj odwiedzamy sympatyczna smażalnie i wędzarnie ryb, na ulicy Kołobrzeskiej po prawej stronie , już prawie wyjeżdżając z miasta, bardzo tanio i smacznie. Chłopaki były zachwycone. Znowu przeczekaliśmy przelotny deszcz, wszystko jak na razie się udaje. Mijamy Dźwirzyno i wpadamy do Kołobrzegu, latarnia numer cztery. Świeci lekko słońce, ale silnie wieje. Z Kołobrzegu jest prosty wyjazd nadbrzeżem. Trzeba tylko uważać na turystów. Przydaje się magiczny dzwonek Romana za 9 zeta, słychać go z daleka. Betonowymi chodnikami, prowadzącymi brzegiem morza docieramy do lotniska w Bagiczu. Ogromne pasy startowe, opuszczone betonowe hangary, jakież to niebezpieczeństwo nam zagrażało, że tak się zbroiliśmy?. Szlak biegnie przez lotnisko i wychodzi w Sianożętach. Pogoda dalej nie pewna , szukamy lokum pod dachem. Nie bez kłopotów znajdujemy domek za 120 złotych na pograniczu Ustronia Morskiego przy ulicy Rolnej. Po rozpakowaniu się udajemy się do Ustronia na posiłek, wczasowiczów jeszcze mało, miejscowi z nudów rozbijają niezłą brykę na ostrym zakręcie obok naszego ośrodka. Cóż trzeba będzie odbić to sobie na przyszłych klientach.


14  CZERWCA 2009 64 km Ustronie Morskie. – Darłówko.


Ustronie Morskie, kraina emerytów, pora się zmywać. Bocznymi drogami docieramy do latarni numer pięć – Gąski. Mijamy spokojne malownicze miejscowości Sarbinowo, Chłopy . Docieramy do Mielna, pora na obiad. Tutaj już goście dojechali. Na centralnym deptaku ul. Tadeusza Kościuszki, przy samym morzu, jemy i obserwujemy . Miejscowość zdecydowanie nam się podoba, kiedyś tu byłem na wczasach. Ładną drogą między jeziorem Jamno a morzem docieramy w ekspresowym tempie do Łaz, gdzie wkrótce przyjdzie zmierzyć się nam z przejazdem przez plaże. Za Łazami wjeżdżamy w drogę na której pisze coś o prywatności, ale że kierunek ma dobry, mijamy szlaban. Jedziemy przez jakis opuszczony ośrodek, wkrótce przedzieramy się przez piaszczyste wydmy, by w końcu skończyć na brzegu morza. Niestety okazuje się, że brzeg jest bardzo miękki i nie da się jechać. Trochę próbujemy, ale to tylko strata sił. Peleton bardzo się rozciągnął. Szedłem około 3km brzegiem morza, gdy chłopcy zauważyli wyjście. Niestety tu znowu napisy teren prywatny. Dwa razy się udało, próbujemy i teraz. Natychmiast pojawia się na Quadzie właściciel, głośno sugerując nam , że nie umiemy czytać. Zrobiliśmy potulne miny facetów bez sił, więc popuścił i pozwolił przejść. Nie omieszkał jednak zauważyć, że byle kto mu nanosi piasek na trawę i to go bardzo denerwuje. Delikatnie na palcach przeszliśmy po trawniku do bramy wyjściowej. Nieco dalej jest ośrodek wczasowy i pewnie tym wyjście próbujcie opuścić plaże. Droga do Dąbek to betonowa szosa, trzeba tylko uważać na wczasowiczów pedałujących na wypożyczonych czterokołowcach, znowu dzwonił Roman. Czerwony szlak nadal prowadzi malowniczymi ścieżkami. W Bobolinie jedziemy w kierunku morza , po obu stronach jednostki wojskowe, wracamy do głównej drogi, bo szlak skierował nas znowu nad brzeg morza, ale my odpuszczamy. Kanały zmuszają nas do zatoczenia małego koła, w końcu przed Żukowem skręcamy w lewo w kierunku morza. Znowu na końcu drogi zatrzymuje nas płot jednostki wojskowej, to lotnisko śmigłowców Marynarki Wojennej. Wracamy 500m i polnymi drogami , widocznymi na GPS, kierujemy się w stronę Darłówka. Pogoda nadal nie wyraźna, zaczyna siąpić deszcz. Znowu decyzja o domku. Roman idzie załatwiać i wraca z domkiem za 60 złotych za całość, bo bez WC i wody, ale nam to pasuje. Jedziemy na miasto cos zjeść, Roman biegnie obok nas, chyba lubi biegać. Wieczorem byliśmy na ognisku i piekliśmy kiełbaski.

15  CZERWCA 2009 75 km Darłówko - Rowy

Roman znowu rano biegał. Zbieramy się szybko i za chwilę jesteśmy w porcie Darłówek, tutaj odwiedzamy falochron i latarnie numer sześć. Przy wyjeździe trochę się gubimy mknąc w stronę Darłowa, ale zawracamy i przez pola wracamy na szlak. Jedziemy wzdłuż morza po betowych płytach, z drugiej strony jezioro Kopań. Bardzo przyjemna trasa polecam, dojeżdżamy do mostka, trzeba przejść na druga stronę i dalej leśnymi drogami posuwamy się w kierunku Jarosławca. Super trasa , nie możecie jej pominąć. Po drodze zatrzymujemy się na lody, co świadczy ,że pogoda była ok. Końcówka przed Jarosławcem to prosta długa szeroka asfaltowa droga podobna do lotniska. Jarosławiec to miasto zakazu poruszania się rowerem, który nie dotyczy rowerów. Jedziemy nadbrzeżem, odnajdujemy kolejna siódmą latarnie, tym razem bardziej w głębi lądu. Przed nami poligon w Wicku Morskim.


SZLAK POLIGONOWY USTKA – JAROSŁAWIEC

trasa: Ustka - rezerwat "Jezioro Modła"- Wicko Morskie- Jarosławiec
opis: Jazda po podusteckim poligonie pod warunkiem uzyskania zgody dowództwa. Często odbywają się tu ćwiczenia wojsk NATO i trasa jest wówczas niedostępna. Po drodze pozostałości dawnych wsi Broń i Zalesi, zabytkowe urządzenia przetoki między jeziorem Modła a Bałtykiem oraz budowle z czasów międzywojennych, kiedy było tu niemieckie lotnisko i wodowisko na jeziorze Wicko.
Dla wytrwałych: Z Jarosławca około 20-kilometrowa trasa rowerowa, wiodąca przeważnie czerwonym szlakiem wzdłuż Bałtyku do Darłówka.
długość: 28 km w jedną stronę.
poziom trudności: średnio trudny
uwagi: bardzo malownicza trasa, łagodne wzniesienia, widoki nadmorskie.

 Starałem się załatwić pozwolenie u komendanta niestety odpisał :


Witam !
 W sprawie przejazdu przez teren Centralnego Poligonu Sił Powietrznych w Ustce niestety z przykrością muszę odmówić ze względu na zgrupowanie wojsk i strzelania w tym okresie w związku z tym przebywanie osób postronnych na terenie poligonu jest niemożliwe.
Pozdrawiam.
Komendant wz.ppłk Bogusław ATALSKI


W związku z tym jedziemy dookoła przez Lacko, Krolewo, Zaleskie. Docieramy do Ustki, zanim dotarliśmy do latarni zjedliśmy obiad pod parasolami w malowniczej knajpce, oczywiście schabowy. Potem zdjęcie przy latarni numer osiem, jedziemy tradycyjnie na koniec falochronu. Tutaj wyjazd z miasta to także szlak rowerowy biegnący przy brzegu morza. Czerwonym szlakiem docieramy do Orzechowa, gdzie znowu trochę improwizacji.  Szlak prowadzi nad morze, my skręcamy w jakiś ośrodek, potem wjeżdżamy na ścieżkę dydaktyczną. Decydujemy się skręcić w leśną dróżkę, żeby odnaleźć szlak, który zgubiliśmy. Najbliższe pół godziny to przedzieranie się przez gęste zarośla w poszukiwaniu jakieś ścieżki. Nikt jednak nie narzekał, a droga się znalazła i to przepiękna. Przed dotarciem do Poddąbia trzeba jeszcze przebrnąć przez mały kanion miejscowego strumyka. Rower objuczony sakwami to nie lada wyzwanie, ale sobie poradziliśmy. Dla tych, którzy nie maja tyle sił, przed jarem jest droga w prawo , którą można ominąć te przeszkodę. Dla pokrzepienia sił na chwilę zatrzymaliśmy się w Poddąbiu, małym urokliwym miasteczku. Nocleg zaplanowaliśmy koło Rowów. Jako, że nie miało padać pierwszy raz rozbiliśmy namioty. Przedtem jednak, a że apetyt nam dopisywał , odwiedziliśmy miejscową smażalnie i każdy zaserwował sobie jakiś rarytas.

16  CZERWCA 2009 75 km  Rowy – Lubiatowo – Dzień 6 wyprawy.


Rano dałem się namówić na bieganie, dotarłem tylko po 2,5 km do brzegu morza, a Romek pomknął dalej plażą. Czekałem aż wróci podziwiając otaczającą mnie przyrodę. Tym razem dłużej się pakowaliśmy, ale jakoś koło dziesiątej ruszyliśmy naprzód. Przed nami piękna trasa rowerowa biegnąca przez Słowiński Park Narodowy. Rano rowerzystów brak, jest spokój i cisza, przerywana co chwila naszymi okrzykami zachwytu, oczywiście niezbyt głośnymi . Odbijamy do Smołdzina, żeby zjeść jakieś śniadanie i wkrótce znajdujemy sklep z parasolem. Wcinamy kołaczki, serki i temu podobne, popijamy napojami energetyzującymi. Szykujemy się do 16km przeprawy brzegiem morza, dziś chwila prawdy. Zaopatrzeni w napoje ruszamy najpierw na podbój latarni Czołpino. Znajdujemy czarny a potem niebieski szlak, który doprowadza nas do latarni numer dziewięć. Na małe wzniesienie prowadzą drewniane schody, pchamy więc rowery do góry piaszczysta dróżką biegnącą obok. Pot leje się gęsto, ale jak mus to mus. Na górze chwila odpoczynku , czytamy informacje zawarte na wystawionych tablicach. Niebieski szlak prowadzi nas aż nad same morze, wszędzie tablice, że nie wolno opuszczać szlaku. Jeszcze tylko trzeba przepchać rowery przez piaszczyste wejście i już owiewa nas chłodna bryza. Silny wiatr w plecy pomaga ruszyć z miejsca. Na szczęście daje się jechać. Po półtora godzinie jesteśmy przy wyjściu z plaży, na przejściu gdzie można dojść do makiety wyrzutni rakietowej, ale cena 14 zł nie zachęca do odwiedzenia tego miejsca, zdzierstwo.
Odnośnie jazdy wzdłuż brzegu morza. Było fajowo, czasami nie dało się jechać, czasami zalani byliśmy zalewani falami, ale wrażenia zostaną do końca życia, trzeba w to jednak włożyć dużo wysiłku, ale da się przeżyć. Do Łeby prowadzi ścieżka rowerowa, tutaj tradycyjnie odwiedzamy falochron. Czas na posiłek przed dalszą drogą, tym razem chłopcy serwują grzybowa i morszczuka. Wyjazd z Łeby w kierunku latarni Stilo wiedzie malowniczo usytuowanym czerwonym szlakiem wzdłuż jeziora Sarbsko. Droga jest wyboista z powodu licznych wystających korzeni i nieźle trzęsie. Do latarni numer dziesięć podjeżdżamy od tyłu droga transportową, żeby nie trzeba było taszczyć rowerów pod górę. Na miejscu fotografia i  dalej czerwonym szlakiem wzdłuż wybrzeża. Trochę chcieliśmy sobie skrócić dotarcie do brzegu morza, dróżką na skos, która nagle skończyła się urwista skarpą, radzę trzymać się szlaku. Znowu było rwanie i podnoszenie, ale bez marudzenia, tylko Waldek się zgubił, bo pojechał prawidłowo szlakiem. Po chwili nawoływań znowu byliśmy razem. Do Lubiatowa prowadzi ładna leśna droga. Miejscowość opuszczona, czeka na napływ turystów. Pole namiotowe jeszcze nie przygotowane, robotnicy pozwalają nam rozbić się za darmo. Jest już zimna woda i WC więc nie jest źle. Wieczorem oglądamy zachód słońca o 21:35, humory dopisują.

17  CZERWCA 2009 90 km  Lubiatowo – Hel


Rano jakoś długo pakowaliśmy się, koło dziesiątej Romek nadal nie był gotowy. Planowaliśmy zjeść śniadanie w jednej z budek, ale wszystko jeszcze było zamknięte , więc tylko kawa i ruszamy . Wyjeżdżając z Lubiatowa nie skręcamy ani w lewo ani w prawo asfaltem, tylko jedziemy prosto w polną drogę, to czerwony szlak , którego się trzymamy. Pogoda dopisuje, leśne ścieżki, śpiew ptaków i szum rozmów Waldka, czego więcej potrzeba. Bez specjalnego trudu docieramy do Dębek , gdzie na ulicy Spacerowej wcinamy pyszne placki po węgiersku , parówki i takie tam różne. Posileni postanawiamy poszukać plaży, pora na opalanie. Silny wiatr, zatrzymujemy się na nie uczęszczanym przejściudo plaży. Osłonięci od podmuchów, opalamy się a potem zaczynamy grać w karty. Kibicuje nam Tadzio , który z babcią przyjechał na wakacje i trochę się nudzi. Zrobił nam niezłe zdjęcie. Koło szesnastej ruszamy dalej. W Jastrzębiej Górze przy Obrońców Westerplatte jemy kiepski obiad. Żeby się dopchać wyskakuje na gofra. Pani zdziwiona widząc kolarza z tak daleka. Za chwilę dziwi się jeszcze bardziej, że jest nas więcej, chłopaki jak zobaczyli te górę śmietany natychmiast pomaszerowali do budki. Prze wjazdem na Hel zaliczamy latarnie numer jedenaście w Rozewiu. Chwila odpoczynku. Jedziemy przez centrum Władysławowa, tu już spory tłok. Prze półwysep prowadzi szeroka ścieżka rowerowa a nam więcej nie potrzeba. Pociąg rozpędza się do około 30km/h i zasuwamy. W Jastarni odwiedzamy port, następnie trochę trwało nim znaleźliśmy latarnie numer dwanaście. Większość pytanych ludzi nie miała o niej pojęcia, ale byli i tacy , którzy z daleka bez pytania wskazywali właściwy kierunek. Wspięliśmy się na mały pagórek i ceremonia zdjęcia została dokonana. Pociąg pomknął dalej, ścieżka mocno pofałdowana i z zakrętami, trzeba cały czas być czujnym, żeby nie wylądować w krzakach. Pewien etap podróży zakończony, latarnia numer trzynaście na Helu zaliczona, szukamy noclegu. Na końcu półwyspu znajdujemy fajne pole namiotowe, za chwilę rozbijamy namioty. Wieczorem gramy trochę w karty, a następnie zwiedzamy port. Spotkany rybak tłumaczy nam co widać na horyzoncie i które światła to molo w Sopocie. Na polu ciepła woda i dostępna kuchenka gazowa, więc pijemy dobra kawę.

 

18  CZERWCA 2009 72 km  Hel – Rewa

Poranek wykorzystujemy do objazdu pozostałości stanowisk artylerii. Zbieracze złomu musieli nieźle się natrudzić, by spiłować lufę armaty. Oznakowaną strzałkami ścieżką poruszamy się wzdłuż umocnień, niektóre dawno zabrało morze , pozostałe wysadzili nasi sojusznicy. Jest też zachowane stanowisko do zwiedzania. Pora ruszać w kierunku Trójmiasta. Przedtem jednak odwiedzamy centrum Helu, a następnie stanowisko muzeum największej niemieckiej armaty w tym rejonie, a właściwie pozostałym po niej bunkrze. Warto za 6 zł zwiedzić to miejsce, mnóstwo ciekawych eksponatów i multimedialnych prezentacji. Można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Za Jastarnią wpadamy jeszcze na pozostałości polskich bunkrów, w tym jeden nad samym morzem. Próbujemy jechać czerwonym szlakiem biegnącym równolegle do drogi , ale silne zapiaszczenie wybija nam ten pomysł z głowy, wracamy na rowerówkę. Wiatr znowu w plecy , prędkość rozwinięta, po chwili jemy rybkę we Władysławowie na ulicy Portowej , zaraz przy wjeździe do Władysławowa. Pogoda niezła, apetyty dopisują. Na dopchanie biorę placki za pięć złotych, na które niestety muszę długo czekać. W kierunku Pucka prowadzi droga rowerowa, nie ma więc problemu z samochodami. W Swarzewie jest trochę wspinaczki, polnymi drogami dojeżdżamy do szosy 216 obok której biegnie droga rowerowa do samego centrum Pucka. Dobrą chwile odpoczywamy na molo. Droga rowerowa z kostek prowadzi dalej jakieś 2km za miasto i nagle kończy się napisem – Droga prywatna, brak przejazdu. Oczywiście pojechaliśmy dalej. Jedziemy samym skrajem klifu wąska ścieżką, która bardzo niebezpiecznie zbliża się do skraju przepaści. Trzeba bardzo uważać, zwłaszcza, że mamy sakwy , o wypadek bardzo , bardzo łatwo!. Dodatkowym utrudnieniem są liczne strome kotlinki, znowu trzeba wypychać rowery pod gorę. Za to widoki przepiękne, polecam. Wkrótce wjeżdżamy do lasu, mijamy jakieś duże błota i miejsce oznaczone na mapach – Osada Łowców Fok. Docieramy do Rzucewa, mały deszczyk skłonił nas do schronienia się w pobliskim sklepie. Rzucewo słynie z pałacu Jana III Sobieskiego, oczywiście odwiedziliśmy, nocleg od 190 złotych. Pałacyk ładnie utrzymany widać, że ma wzięcie wśród miejscowych nowobogackich, grunt to się postawić. Pedałujemy po drogach ułożonych z betonowych płyt na bagnach, przynajmniej tak wynika z mapy. Kolejny rezerwat, mijamy parę stadnin koni, cisza i spokój. Koniki nam się przyglądają , my im – sielanka. Docieramy do Rewy. Romek znowu wypuszczony w teren w poszukiwaniu noclegu, bo niebo silnie się zachmurzyło. Jak zwykle wraca z tarczą. Przyczepa kampingowa za 80 złotych, jest ciepła woda i WC. Odświeżenie ruszamy na zwiedzanie okolicy i robimy zakupy. Wieczorem gramy w karty.

19  CZERWCA 2009 54 km  Rewa – Gdańsk


Rewa słynie ze swojej kosy rewskiej, tak więc musieliśmy ją odwiedzić rowerami. Tuż za miastem rozciąga się kolejny rezerwat unikatowych roślin i dzikiego ptactwa, przejście tylko brzegiem. Zmuszeni jesteśmy do przebycia pieszo 3km brzegiem zatoki , jechać się nie dało. Na widnokręgu widać szkielet torpedowni zbudowanej przez Niemców. Za Mechelinkami jedziemy znowu lasem, zatrzymuje nas płot jednostki wojskowej, trochę kluczymy. Dostajemy się nagle na teren opuszczonej jednostki, robimy zdjęcia. Dalej jednak drogę zagradza wysoki wojskowy płot lotniska Babie Doły. Musimy trochę zawrócić, kierujemy się w stronę Pierwoszyna, gdzie wjeżdżamy na asfalt a wkrótce na drogę rowerową. Zbliżamy się do Gdyni, pod estakadą Kwiatkowskiego wjeżdżamy na chodnik, bo nie sposób znaleźć dobrej drogi. Jakoś docieramy do nadbrzeża, spotykamy Dar Pomorza. Dalej oczywiści ORP Burza. Małe co nie co i obieramy kierunek na Wzgórza Orłowskie. Promenada, a więc i droga rowerowa kończy się po 2 km. Wciągamy rowery po schodach , po chwili jesteśmy na polanie przy wzgórzach. Można je ominąć, my jednak skręcamy w las. Nic nie zapowiadało tej małej masakry. Mocno sfalowany teren, wąskie ścieżki, pchanie  rowerów, a wszystko po to by zobaczyć stanowiska artylerii. Głos Janka – " Chyba Bóg nas opuścił" , głos Waldka – "K… nie jadę z nimi na Mazury", świadczą o napiętej sytuacji. Nie słyszałem co mówił Romek, ale zahartowałem go na ostatnim wyjeździe po górach, więc chyba mu się podobało. Znaleźliśmy dobrze utrzymane stanowiska ogniowe, nie to co na Helu. Były spore trudności ze znalezieniem scieżki, która by wyprowadziła nas z tego "bagna". Jakoś się udało. Wychodząc z gęstego lasu, wzbudziliśmy uśmiech napotkanych mieszkańców osiedla, ale zaznaczyli , że nie jesteśmy absolutnie pierwsi, co trochę ostudziło atmosferę. Kierując się GPS dotarliśmy do mola w Orłowie, na które z powodu deszczu nie weszliśmy. Podążając ścieżką nad klifem, przy samym morzu, docieramy do miejsca , gdzie znów trzeba jakieś 200m jechać brzegiem zatoki. Chyba morze pokazało tu swoja siłę i zabrało co jego. Na szczęście po chwili opuszczamy plażę i wjeżdżamy na nowo ułożone z kostki drogi rowerowe. W sumie naliczyłem trzy równoległe , koło siebie, radni mają gest. Chwilę szukamy znowu Waldka, docieramy do mola w Sopocie. Wejście płatne chyba 4 złote. Docieramy na sam jego koniec, fotka obowiązkowa. Uwieczniamy latarnie numer czternaście.Nocleg mamy zaplanowany w Gdańsku – Olszynce. Jedziemy drogą rowerową. Dla ochrony turystów i spowolnienia rowerzystów, co chwila zakole. Gdyby nie to, to pociąg by się znowu nieźle rozpędził, zwłaszcza, że nawierzchnia przypominała tartan. Skręcamy w Aleje Hallera i nadal ścieżką rowerową, jedziemy w kierunku centrum Gdańska. Dojazd jest prosty dla niezorientowanych. Romek zapytał – "Którędy do Centrum" , w odpowiedzi usłyszał – "Tak jak ten korek". Gdańsk to jeden wielki korek, poruszanie się rowerem tylko chodnikiem, pewnie i bezpiecznie. Obowiązkowe zdjęcia przed bramą Stoczni Gdańsk i na rynku przed Neptunem. Dojazd do Olszynki nie jest taki prosty, ale docieramy. Romek nas opuszcza, jedzie odwiedzić wnuka. My robimy grilla i siedzimy do późna, jutro dzień odpoczynku.

21  CZERWCA 2009 103 km  Gdańsk – Piaski 11 dzień wyprawy


Punkt zbiórki ustaliliśmy na parkingu przy Westerplatte. Przejeżdżamy przez most nie wiadomo czemu zamknięty dla rowerów, tu też nas nie lubią, tylko nie pomyśleli, że nie ma innej drogi dojazdu. Znowu zmuszeni jesteśmy łamać przepisy z powodu bezmyślności urzędników. Romek zjawia się na czas i podążając śladem bardzo oryginalnego przewodnika, zdążamy w kierunku pomnika. Waldek złapał pierwsza gumę wyprawy bo źle wjechał na schodek i dobił dętkę. Przewodnik silnie moduluje głos, ostanie słowa zdań wręcz wykrzykuje. Z grupki dziesięciu turystów po pewnym czasie zostaje przy nim ze dwóch no i my. Na odpowiedź ,że jesteśmy ze Śląska , jakoś nie podjął tematu. Przy pomniku robimy pamiątkowe ujęcia, oraz fotkę z latarnią numer piętnaście w tle. Kręcimy się trochę po okolicy i ruszamy w kierunku Mierzei Wiślanej. Przed nami wyrosła bariera w postaci bramy Rafinerii Lotos. Mapy są błędnie oznakowane, strażnicy zawracają nas kierując dookoła. Podobno wielu zapędza się w ten kozi róg. Wracamy na główną szosę Elbląską i dopiero za Macro skręcamy w ulicę Benzynową. Droga asfaltowa prowadzi nas aż do Sobieszowa. Po drodze udowadniamy siłę naszego peletonu pewnemu rowerzyście, tak dla sportu. Do Mikoszewa i promu już blisko. Trzy złote i jesteśmy na drugiej stronie. Od razu skręcamy z asfaltu w lewo, w las, w kierunku ujścia Martwej Wisły. Praktycznie do samego Jantaru dojeżdżamy leśnymi dróżkami, pora na zasłużony obiad. Jest słonecznie, ludzi sporo. W Jantarze byłem parę razy, bardzo tu się zmieniło. Kiedyś była jedna knajpa, a zwała się nomem omen "Albatros" i wiadomo co tam śpiewaliśmy. Wykorzystując starą wiedzę, przejeżdżamy przez ośrodek wypoczynkowy przy plaży w prawo i od razu jesteśmy na szlaku. Przed nami Stegna, tu znowuż odżywają wspomnienia Janka z dawnych czasów. Kolejny deszczyk przeczekaliśmy pod parasolem. W Sztutowie zjeżdżamy na asfalt by przyspieszyć podróż. Krynicę Morską mijamy bez zatrzymania się, planujemy tu wrócić wieczorem. Kierunek granica Polski w Piaskach. Droga staje się uciążliwa, ciągłe zjazdy i podjazdy, takie czeskie górki. Końcowe 4km to piaszczysta droga leśna. Mijamy stanowisko radaru i po chwili jesteśmy przy szlabanie granicznym. Cel osiągnięty , przebyliśmy drogę od granicy do granicy, pełny sukces. Tutaj zaskakuje nas deszcz. Niestety organizatorzy nie przewidzieli w tym rejonie żadnego parasola, po raz pierwszy od 12 dni przemoczyła nas deszcz. Wracamy do Piasków i rezygnujemy z powrotu do Krynicy. Romek wypuszczony na poszukiwania lokum, my schniemy na przystanku autobusowym. Jak zwykle się spisał. Po chwili byliśmy odświeżeni i przebrani w suche rzeczy. Co prawda gospodyni była trochę upierdliwa, ale dało się wytrzymać, nawet jak rano śledziła każdy nasz krok. Piaski to dziura, ale pełno w niej turystów, nie wiem co tam robią. Przed sklepem można spotkać oryginalne dziki, czekające na kromkę chleba. Ja tylko wyciągnąłem dla "zmyły" pusta rękę, a natychmiast z za krzaków wybiegło pięć dorosłych dzików.

vt

Musiałem się ratować… ha …ha.

19  CZERWCA 2009 14 km  Piaski – Frombork 12 dzień wyprawy


Po dwunastu dniach pora opuścić nadmorskie klimaty, chociaż to zatoka. W wielu miejscach są przecież ogłoszenia – Pokój z widokiem na morze ( trzeba mieć niezły teleskop ) – i nikt nie protestuje. Szybko rano zbieramy się i po kilku zjazdach i podjazdach meldujemy się przy latarni numer szesnaście w Krynicy Morskiej . Wejście 4 złote, ale widok z góry nie specjalny. Pora na prom do Fromborka. Odjazdy o 9:30 i koło 15:00. Na szczęście zdążyliśmy chociaż już mocno po dziesiątej, ale czekają jeszcze na jakąś kolonie. Cena 30 złotych plus 14 złotych za rower to zdzierstwo, ale co zrobić, nie ma wyjścia, jakoś to przebolejemy. Rejs trwa dość długo prawie półtora godziny, chociaż wydaje się że to blisko. Zaczynamy etap mazurski, ale to już w osobnym opisie


Podsumowanie.


Generalnie, gdzie nie trzeba było jechać asfaltem wybieraliśmy teren. Jedynie poligon w Wicku Morskim oddalił nas od brzegu. Pogoda zmusiła nas do korzystania z prywatnych noclegów, a nie po to zabieraliśmy namiot. Czerwiec tego roku wyjątkowo paskudny, chociaż na południu kraju podobno było znacznie gorzej. Po zdjęciach przy latarniach widać ,że często mieliśmy słonecznie. Zaliczyliśmy wszystkie. Obyło się bez większych awarii. Janek tylko borykał się z swoim "nowym" rowerem. Pękł mu pancerz linki i złamała się sztyca siodełka. Na bardzo niskim siodełku, pozycja silnie "trialowa"  i bez możliwości zmiany przełożenia , co było uciążliwe szczególnie na wzniesieniach, dojechał z nami na same Mazury . Waldek złamany błotnik i serce. Romek nic nie zgubił bo miał wszystko przywiązane do siebie, no oprócz kasy. Ja pozbyłem się gdzieś moje kultowego widelca i dekielka na obiektyw aparatu, oraz dorobiłem się licznych "porysowań" nóg. Aha.. Janka i Romka zatakowały kleszcze, trzeba uważać. Janka ratowałem osobiście, Romek szukał pomocy u weterynarza. Obaj czują się dobrze, chociaż widoczne były pewne uboczne objawy, szczególnie pod wieczór.
Zabawa była przednia, czasami nawet aktorzy przechodzili samego siebie, ale "w życiu piękne są tylko chwile". Basta!.

 

 

rt