Wyprawa zaplanowana na początek czerwca nie mogła wystartować z powodu ciągłych opadów deszczu.
Aura nam wyraźnie nie sprzyjała. Po kilku dniach oczekiwania na poprawę pogody postanawiamy ruszyć nawet w deszczu. 5 czerwca w dniu startu od rana padało. Zaopatrzony w dwie kurtki przeciwdeszczowe, spodnie z ortalionu i pelerynę, wyruszam w deszczowy poranek w kierunku Barcelony.
W głowie kiełkuje myśl – „Tam przecież musi gdzieś być słońce !.”
Do Cieszyna dojeżdżamy całkowicie przemoczeni. Nie jest za ciepło, więc na rozgrzewkę mocna kawa wypita na stacji benzynowej. Trasa przez Czechy jak zwykle pagórkowata, ale przyjemna, bo poprowadzona bocznymi drogami. Koło południa przestaje w końcu padać. Z za chmur nieśmiało przebija się słoneczko.
Nocujemy w lesie za Valasske Mezirici. Rozbijamy namioty na suchej iglastej ściółce. Śpi się znakomicie. Nazajutrz jesteśmy już w Austrii. Nocleg zaplanowany w miejscu, gdzie biwakowaliśmy dwa lata temu. To była wyprawa wzdłuż Dunaju, od Wiednia do Morza Czarnego. Nic tutaj się nie zmieniło od tamtego czasu.